wtorek, 28 lutego 2017

Pat(t)owe sytuacje #1: Wielka bitwa o biblioteczę Hogwartu.

W tej „serii” notek na blogu będę pisać o sytuacjach związanych z książkami, które mnie denerwują, irytują lub po prostu bawią.




W tym poście chciałabym poruszyć problem z małym nakładem pierwszego wydania książek: „Baśnie Barda Beedle’a”, „Quidditch przez wieki” i „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”.


Kilka miesięcy temu bardzo trudno było znaleźć te książki. Jeśli już gdzieś były (oczywiście używane)- ich ceny sięgały nawet 300 zł. Irytowało to oczywiście osoby, które chciały uzupełnić swoje biblioteczki o te tytuły. Uważali oni bowiem, że jest to nie fair wobec innych czytelników. Ich argumentami były między innymi:
  • nie powinno się zarabiać na książkach
  • jeśli ktoś kupił książkę za 30 złotych, to powinien sprzedać ją po tej samej lub nawet niższej cenie
  • autorka wydała te książki, by zebrać pieniądze na cele charytatywne, więc zarabianie na nich jest bezczelne
  • książki powinno się czytać i przekazywać dalej, a nikt nie zapłaci tyle za małą książeczkę

I wiele innych, których już nie pamiętam.

Te komentarze dały mi wiele do myślenia. Czy ludzie nie znają zasad rynku? O popycie i podaży przecież uczą na WOS-ie. Nie jest to jakieś wielce skomplikowane: jeśli jest zapotrzebowanie na dany towar- jego cena rośnie. Naprawdę nie rozumiem, jak można się o to oburzać. Jeśli nie chcą tyle zapłacić za książkę, to niech jej nie kupują, może jednak jest ktoś inny, ktoś byłby gotów dać takie pieniądze; w sytuacji, gdy nikt książek nie kupi, sprzedawcy zaczną obniżać cenę. Hejtowanie właścicieli książek nie sprawi, że zechcą oni nagle oddać ją za grosze.
Poza tym, czy nigdy nie słyszeli oni o dziełach sztuki, starych znaczkach pocztowych, monetach, a nawet klockach Lego, które nie są już dostępne? O to jakoś nikt się nie burzy. Powtórzę więc: zapotrzebowanie na trudnodostępny towar sprawia, że jego cena idzie w górę. To są podstawy ekonomii. Może zamiast baśni, niektórzy powinni chwycić za podręcznik.


Jakiś czas temu wydawnictwo „Media Rodzina” ogłosiło wznowienie serii (z innymi okładkami), więc wszyscy, którzy chcieliby zdobyć te książki, mogli przestać narzekać na wywindowane ceny. News ten wywołał jednak oburzenie posiadaczy pierwszego wydania, którzy chcieliby na nim zarobić. Na którejś z grup na facebooku widziałam wpis (niestety nie mogę go już znaleźć, prawdopodobnie został usunięty) chłopaka, który uznał to za niesprawiedliwe, bo:
  • wydanie miało być wyjątkowe
  • książki straciły nagle na wartości, przez co nie opłaca się ich sprzedawać
  • miało być tylko jedno wydanie, którego celem było zebranie pieniędzy na cele charytatywne, teraz wydawnictwu chodzi tylko o zarobek
  • nie jego wina, że inni się nie załapali na pierwsze wydanie i inni powinni się pogodzić z tym, że nie mogą mieć wszystkiego



I tak się zastanawiam, czy niektórzy wiedzą, do czego służy książka. Jest to po prostu przedmiot, nośnik treści, który służy do czytania, a nie artefakt, który daje nam +10 do zajebistości. Okej, był okres, gdy byli w posiadaniu czegoś naprawdę wyjątkowego, co jest w porządku, ale to nadal tylko książka, a książki powinno czytać jak najwięcej osób. Zwłaszcza takich, które mają miliony fanów. Wznowienie tych trzech tytułów nie umniejsza przecież  wartości sentymentalnej pierwszego wydania. Nadal jest ono unikatowe, wyjątkowe; nadal jest warte więcej niż te nowe książki (które są już w sprzedaży). Pierwsze wydanie na zawsze pozostanie pierwszym wydaniem, może nie jest już warte miliony monet, ale, mimo wszystko, jest wartościowe.


Książki powinny łączyć, a nie dzielić!

Cheers. :)



P.S. pozwolę sobie jeszcze pokazać cudeńka, dzięki którym nie musiałam opowiadać się po żadnej stronie w powyższej bitwie. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz